Roy Lichtenstein – Finisaż
O
Royu Lichtensteinie wiemy już wszystko. Motywy z jego obrazów
widziało się na t-shirtach, hipsterskich torbach, bluzach z
kapturem lub w internecie. Czy suma powszechnie dostępnych
reprodukcji, tworzy spójniejszy przekaz niż żywy obraz?
Kilka
dni temu wspomniałam o Lichtensteinie koledze z pracowni. Ach,
Lichtenstein... Zna go dobrze czy tylko udaje?
Nasza
obiegowa wiedza, jest dziś podsycana powielonym wizerunkiem lub
reprodukcją. W wypadku Roya Lichtensteina komiks i raster są
źródłem oczywistych skojarzeń. Wiadomo że to za mało, żeby
tworzyć nowe odniesienia, dlaczego więc większość z nas poprzestaje na oglądaniu reprodukcji na ekranie monitora?
Co
dzieje się z obiektami sztuki, o których tylko słyszeliśmy? Czy
obiekty potraktowane przez nas instrumentalnie, trafiają do czyśćca?
Skąd pewność, że robimy dobrze, goniąc za nowością przy
jednoczesnym upupianiu przeszłości?
Tworzenie
mitu artysty i wpisywanie go w uwiarygadniające konteksty, napędza
machinę promocyjną. I tak oto na scenie pojawił się piąty
Beatles. Natomiast artysta, który wycina z papieru kobaltowe
kształty, okazuje się przybranym synem Matisse`a. A Katarzyna Kobro
miała co najmniej cztery życia, w różnych wcieleniach, również
męskich. Ten misz-masz przypomina bardziej nieudany Photoshop, ale w
większości przypadków to wystarcza. Właściwie trudno sobie
wyobrazić oficjalny zakaz dla podobnych procederów. Więc może
powinniśmy odświeżać stare tematy indywidualnie. A nuż, nasza
prywatna historia sztuki zakwestionuje oficjalną wersję, spisywaną
na kolanie PR-owca?
Odnosząc
się do działań artystycznych z przeszłości, umożliwiamy
odświeżenie naszego spojrzenia i postawy, które wykreują nową
definicję ciągłości i tradycji. Ocena zjawisk z odleglejszej
przeszłości, jest znacznie łatwiejsza, niż komentowanie aktualiów
sztuki, które w naturalny sposób ulegają zmąceniu poprzez swoją
news-owość.
Czas,
który upłyną od debiutu Roya Lichtensteina w 1951 roku, tworzy
przestrzenny, prawie fizyczny dystans i miejsce na nowy sens. Nasze
subiektywne retrospekcje na temat Lichtensteina to rodzaj inicjatywy
oddolnej, która podziała ożywczo na wszechogarniające zmęczenie
rzeczywistością.
Taki komentarz musiał zmotywować prawdopodobnie Lichtensteina, do bardziej metodycznego przeciwstawienia się 'transowej' abstrakcji niegeometrycznej i rozwinąć intelektualną grę, która w założeniu wybije działanie obrazu ponad siatkówkowy wymiar.
Lost
Mickey, 1961 powstał na
podstawie ilustracji z książeczki jego syna Little
Golden Book
Komiks
jako konwencja i nowy sposób obrazowania, oprócz ówczesnej
dezaprobaty, odkrywa dziś nowe sensy i konteksty.
Zastosowanie
kropek Ben-day zbliża Lichtensteina do impresjonistów bardziej niż
by się przypuszczało. Technika druku Benjamina Henrego Daya z 1879,
polegała na tworzeniu kolorów i ich odcieni poprzez manewrowanie
kolorami podstawowymi i odległościami między nimi. Lichtenstein
produkował pierwsze szablony używając ręcznie perforowanych,
aluminiowych pasków, co
nie było zbyt efektywne. Natomiast raster Ben-Daya był do kupienia
w każdej papeterii i znacznie ułatwił proces twórczy. Codzienność
wykorzystana została dosłownie w twórczy sposób.
W
1964 roku Life magazine,
orzekł: To
najgorszy malarz w USA,. Dla porównania główny oponent
Lichtensteina – Jackson Pollock, został okrzyknięty: Pierwszym
wielkim artystą w USA.
Komiks
Dziś
jest na tyle dobrze osadzoną formą przekazu, że w Polsce chętnie
wykorzystuje się go do liftingu spuścizny narodowej. Prowadzi to
nierzadko do niewypału zakończonego przemiałem, jak w przypadku
komiksu Chopin New Romantic,
autorstwa, m.in. Jakuba Rebelki, Jacka Frąśa, Agaty "Endo"
Nowickiej. W myśl idei, że skoro Chopin grał już w piłkę, był
przewodnikiem po Warszawie, może również przeklinać, żeby tylko
zbliżył się bardziej do ludu.
W
kontekście
amerykańskim, komiks sprawdził się bardzo dobrze jako formuła
kulturotwórcza i propagandowa. Amerykańskie historie o herosach,
tj.: Airboy,
Air Faighters, Captain America, Captain Marvel Jr, Battle Report,
zaspokoiły deficyt w
tradycji, oferując współczesną wersję bohaterskich czynów, nie
gorszą od starożytnej. W amerykańskiej wersji każdy bohater tak
jak bohater mityczny, poświęcał coś dla dobra sprawy. W tym
kontekście obrazy Lichtensteina zwłaszcza cykl Wojna
i Romans, mogły być dla
Amerykanów tym samym, czym dla Rzymian była kolumna Trajana. W
odniesieniu do zaangażowanych społecznie komiksów amerykańskich,
sięgnięcie przez Lichtenstein po stylistykę komiksową, przestaje
już być tylko działaniem obliczonym na szokowanie publiczności, a
zwraca uwagę na zjawisko, do którego nikt przed nim nie odniósł
się w taki sposób. Trudno powiedzieć na ile świadomie
Lichtenstein używał komiksu w kontekście mitu bohaterskiego, który
dostrzegamy dzisiaj, ale dzięki niemu, z pozornego banału wyłania
się metaforyczny i złożony portret społeczeństwa amerykańskiego.
Obraz
pod siatkówką
Obraz
sam w sobie może być obiektem. 1964 R.
Lichtenstein
Obserwacja
natury doprowadziła Lichtensteina do podjęcia próby
zobiektywizowania naszych miraży percepcyjnych oraz wyodrębnienia z
nich tej części wspólnej, która staje się uniwersalną ideą
obiektu. Jak się okazuje prawda o obiekcie nie potrzebuje
hiperrealizmu.
Kobiety
na jego obrazach wyglądają jak paróweczki, za to radio jest
pełnokrwiste. Może dlatego, że jest małe i martwe, a kobieta duża
i nieinteresująca?
O
ile u Duchampa przekwalifikowanie obiektu użytkowego na artystyczny
było materializacją bezkompromisowej wersji rzeczywistości, o
tyle powtarzanie tego zabiegu przez Pop Artystów było tylko echem,
które z dzisiejszej perspektywy nie rezonuje z pierwowzorem ready
made.
Lichtenstein
w Portable Radio 1962, Magnifying
Glass 1963, i Composition I 1964
dematerializuje ready made w sposób dosłowny, tłumacząc go z
wymiaru 3D na 2D. Ten prosty zabieg, wygenerował przestrzeń dla
nowej interpretacji, chodź wydawać by się mogło, że Pop Artyści
doszli w tym temacie do ściany. Współbrzmiąca skrótowość i
czytelność namalowanego obiektu, daje odbiorcy możliwość dodania
jego subiektywnego komentarza i interpretacji, które uwydatniają
jeszcze bardziej graniczność między obiektem i jego
przedstawieniem.
Do tego korowodu dołącza ok pięćdziesięciu obrazów-luster: okrągłe, owalne, prostokątne. Przed lustrem ćwiczymy miny i asertywność lub afirmujemy rzeczywistość, oglądamy zmarszczki. Lustro Lichtensteina jest trochę większe od tego, które mamy w domu. A ten kto ma większe lustro, widzi więcej.
Compositions
I – przeskalowany
brulion,
oprócz strzału z procy w kierunku Duchampa,
przeniósł mnie do czasów ósmej
klasy. Wtedy taki zeszyt, w przeciwieństwie do 16 kartkowych
zeszytów w jedną linię, symbolizował dojrzałość i dorosłości.
Dyskurs
z Duchampem i parodia Picassa połączona z admiracją, m.in. w Femme
d`Alger z 1963, a pośrednio
odnosi się do Eugène
Delacroix, wskazując na aktywną potrzebę Lichtensteina odnoszenia się do tradycji. A dziś artyści wizualni bardzo
rzadko zaglądają do National Gallery.
W
przypadku Lichtensteina było wiele. Widzialne i niewidzialne,
prywatne i społeczne, bezpośrednie i dalekie. Może komiks nie
byłby tym dla kultury amerykańskiej i jej tradycji wizualnej, gdyby
Lichtenstein nie natkną się na książeczkę swojego syna i
postanowił użyć skrótu komiksowego jako narzędzia
stylistycznego. Wkładając komiks w malarstwo, nadał mu rangę,
która do dziś wybrzmiewa w spójnym micie amerykańskiego bohatera,
pomimo reprodukcji na T-shirtach.
p.s.
Własnie zakończyła się pierwsza i może ostatnia retrospektywa Roya Lichtensteina.
Własnie zakończyła się pierwsza i może ostatnia retrospektywa Roya Lichtensteina.
Lichtenstein:
A Retrospective
21/02-27/05/13,
Tate Modern, London
M. Waraxa, 12.11.13
Komentarze
Prześlij komentarz