Umowność krytyki
Opakowany kościół, Bethnal Green, fot. M. Waraxa, 2011 |
Jak już pisałam wcześniej malarstwo Wilhelma Sasnala niestety rozczarowuje. Duch z niego uleciał. Nie dla rynku sztuki oczywiście. Tu wszystko jest w jak najlepszym porządku. Na wysokim poziomie merytorycznym, do kupienia po odpowiedniej cenie, ale nie dla wszystkich, dla wybranych. Dziś przy porannej poridż zastanawiałam się skąd nieścisłości pomiędzy tym, co słyszę o wydarzeniu artystycznym i tym co widzę? Czy możliwa jest merytoryczna krytyka artysty wizualnego, który został uznany przez rynek? W ciągu swojego krótkiego i mało znaczącego życia, nie spotkałam się z podobnym zjawiskiem. Naturalną koleją spraw dla uznanego artysty wizualnego jest otwieranie wystaw w prywatnych i państwowych ośrodkach kultury w kraju i za granicą, sprzedaż po cenach powyżej tradycyjnego w Polsce 500 PLN (dzięki polityce aukcyjnej, w Polsce to się raczej nie zmieni, a rynek sztuki będzie jeszcze długo odległym i nieznanym nad Wisłą zjawiskiem).
W sztukach wizualnych jest tak, że jak się niektórzy na coś umówią, to grzeczność wymaga, żeby umowy nie zmieniać. Takich umawiaczy można spotkać najwięcej w dziedzinie malarstwa współczesnego właśnie. Jest to najwdzięczniejszy obiekt dla wszelkich zabiegów komercjalnych. Obraz jest dosyć mobilnym obiektem, stosunkowo niedrogim w produkcji. Do tego interpretacyjnie, wszystko tu jest względne. W teatrze i w filmie( kino trochę ambitniejsze) przekaz musi być ściśle powiązany z formą. Oczywiście w ramach promocji wydarzenia artystycznego odbywają się spotkania z twórcami, odtwórcami, reżyserami. Wszystkie te osoby opowiadają o zmaganiu z materią. Mogą zachęcić do kupna biletu lub nie. Jednak to odbiorca w kontakcie bezpeśrednim, wystawia samodzielnie ocenę końcową, a jeszcze wcześniej kupuje bilet. W przypadku sztuk wizualnych odbiorca takiej oceny nie wystawia. Wystarczy sobie wyobrazić dwie sytuacje– pierwsza po sztuce druga po wernisażu. W pierwszej opowiemy o swoich wrażeniach, grze aktorskiej przekonywującej czy nie, kostiumach i wielu innych rzeczach. Natomiast po wyjściu z wernisażu idziemy się upić i porozmawiać o tym, jak było w pracy dzisiaj i wczoraj.
Z czego to wnika? Tak samo nie znamy się na teatrze, filmie i sztukach wizualnych. Jesteśmy odbiorcami ciekawymi świata i kultury, jednak do sztuk wizualnych podchodzimy z dystansem i jak zaklęcia używamy– a bo ja się na tym nie znam lub innym razem, nieśmiałego– podobało mi się.
Obserwując rynek sztuki, to i tak nie ma znaczenia, bo kto inny rozdaje karty.
Więc w sztukach wizualnych odbiorcę można najłatwiej pominąć. Film i teatr mają większy potencjał konfrontacyjny niż sztuki wizualne. W "malarstwie" to coraz częściej tylko marketing i ustawki spekulantów. I to dzięki tej umowności właśnie, sztuki wizualne utraciły swoje możliwości profetyczne i komentatorskie.
Zamiast zaskakujących rozwiązań, eksperymentów formalnych możemy obserwować– szczytowanie komercjalizacji malarstwa. To niezbyt dobra wiadomość dla wielu artystów oraz mnie. Gigantomania produkcji artystycznych ich rozmach, nakłady finansowe, ograniczają artystę do roli operatora wózka widłowego o dosyć mocno okrojonych kompetencjach, które oficjalnie są bardzo duże, natomiast realnie, ograniczają je producenci oraz przeszkody techniczne. Duży kompromis, brak bezpośredniego uczestnictwa w tworzeniu, to kolejny sposób na tworzenie umowności.
Rynkowi rekini robią to jednak najskuteczniej. Dzisiaj machina marketingowa nie tylko włącza dzieło sztuki do obiegu kulturalnego. Ona nadaje mu umowną wartość.
W związku z czym dziwimy się kiedy dochodzi do bezpośredniego kontaktu. Bo to co widzimy w najlepszym wypadku jest źródłem rozczarowania. Choć wydarzenie przygotowane jest profesjonalnie: obrazy powieszone według spójnej koncepcji i oświetlone profesjonalnie. Katalog wydany, do kupienia w przystępej cenie, wycinki w prasie codziennej zachęcające, wywiady, z intrygującymi szczegółami zaplecza twórczego, plakaty w metrze- dużo wcześniej przed otwarciem wystawy. Zajęcia edukacyjne, spotkania z artystą. Wszystko idealnie, ale brakuje chemii. Czasem kiedy patrzę na sprawność produkowania wydarzeń artystycznych zwłaszcza tu w Londynie, mam wrażenie, że artysta i jego prace są najmniej potrzebną jego częścią. Zwłaszcza, że w dzisiejszych czasach artysta już nic nie musi udowodnić. Kiedy był w Majami, Bazylei i innych ważnych ośrodkach finansowych, uznanie ma w kieszeni.
Nie można zapominać o tym, że dynamiczna krytyka, może się również pomylić, a potem trzeba się bić w piersi i przeprosić. Ale pomylić się można, to jest nawet dosyć naturalne. Jednak stosowanie mechanizmów wypierania na korzyść umawiania, po to, żeby na sztuce zarabiać, to już jest dziwne.
I tu na scenę wkracza mój ulubiony bohater– racjonalista, który dzięki swojemu obyciu w świecie sztuki, powie– no wiesz to są mechanizmy, to jest machina. Marketing i zarządzanie.
Możemy się więc umówić, że wstawa Wilhelma Sasnala w Whitechapel Gallery jest bardzo dobra.
Monika Waraxa, środek zeszłego tygodnia, 2011
Komentarze
Prześlij komentarz